Journey to the Savage Planet

Prawdziwa historia powstania tej gry

Dziś mamy dla państwa nie lada gratkę. Wywiad z pierwszym ocalałym uczestnikiem programu kosmicznego Kindred Aerospace a jednocześnie konsultantem najnowszej gry video od tej firmy.

Prosimy o szczerą i wyczerpującą opowieść – co się dokładnie wydarzyło?

Taaak. To może zacznę od początku.

Obudziłem się z bólem głowy, średnio pamiętając jak zakończyła się wczorajsza firmowa impreza. Było dużo alkoholu, głośnych rozmów i chyba jakiś zakład.

Głowa łupała w rytm regularnego dźwięku. Wokół mnie migały lampki, szumiały komputery i rozlegało się denerwujące pikanie.

Coś było bardzo, ale to bardzo nie tak.

Rzut oka na otoczenie i już wiedziałem. Byłem na statku kosmicznym. Jakby tego było mało – wyglądał podejrzanie… tanio? Wyposażenie kajuty i urządzenia pokładowe nie budziły zaufania. Przypominało to wszystko jakiś kosmolot z demobilu.

Wtedy to zobaczyłem. Na lodówce, ekranach, ubraniach, klawiaturze. Wszechobecne logo „czwartej najlepszej firmy eksplorującej kosmos”, czyli Kindred Aerospace. Zacząłem się bać. Ten znak nie kojarzył mi się z szansami przetrwania w kosmosie.

Szybko zalogowałem się do komputera (to on pikał sygnalizując całą gamę awarii) aby poszperać w logach misji. System ładował się chyba z 5 sekund. Kto wysyła w kosmos statek wyposażony w taki gniot?!

Dane w pamięci jednostki centralnej nie poprawiły mi humoru. Uszkodzony napęd, brak paliwa, podstawowych zasobów, no i przede wszystkim log z niezbyt precyzyjnego lądowania na obcej planecie.

Zebrałem myśli, zrobiłem rachunek sumienia i dotarło do mnie jakim cudem się tu znalazłem.

Wspomnienie z imprezy. Siedzę przy stoliku z facetem nazwiskiem Mclusky i pijemy szoty. Kibicuje nam kilka osób z filii w Cardiff, czyli nasz dział R&D. Nagle ktoś podkręca dźwięk w holo i słuchamy reklamy Kindred Aerospace, które właśnie ogłosiło uruchomienie programu kosmicznego. Wszyscy komentują, że tylko debil wsiadłby na pokład statku z tym logo.

Oczywiście muszę im pokazać kto ma jaja w tym towarzystwie. Wykręcam numer 0-800-KOSMOS, umawiam się na wizytę i walę jeszcze kilka szotów dla kurażu. Taksówka wysłana przez Kindred pojawia się w momencie kiedy powoli tracę kontakt ze światem, ale ostatkiem sił gramolę się na tylną kanapę i mówię kolegom z firmy „jatujeszszewrócę! oglondajciefiadomośsi!”.

Jakim cudem przechodzę selekcję kandydatów? Czy w ogóle są inni kandydaci?!

Ubrałem skafander, znalazłem kilka podstawowych narzędzi i z drżeniem serca wkroczyłem do kapsuły teleportacyjnej. Zmówiłem cichą modlitwę do wschodnioeuropejskich inżynierów i nadusiłem klawisz. Coś huknęło i znalazłem się na powierzchni planety AR-Y 26, tuż obok dymiącego z kilku miejsc statku.

Nie przeczuwałem jak wiele przygód, upadków, wzlotów i krętych ścieżek będę zmuszony przejść aby tu i teraz o tym opowiadać. Ile będę musiał wykonać niepewnych skoków aby dotrzeć do paliwa, zasobów do rozbudowy skromnego ekwipunku czy dziwacznych artefaktów pozwalających odkryć tajemnice tego miejsca. Ile razy pokładowy duplikator będzie musiał odtworzyć moje ciało z kopii zapasowej – po wpadnięciu do przepaści, kwasu, lawy czy w szpony jakiejś paskudy.

Na szczęście – jak widać – wróciłem! Prawie cały, prawie zdrowy i tylko nieznacznie zmutowany. Co więcej – w uznaniu moich zasług, prezes korporacji Kindred zlecił przygotować grę, która opowie moje przygody! Sam pokierujesz moim losem, sam dokonasz heroicznych czynów, sam nawet wybierzesz kim będzie twoja postać!

Ta gra nazywa się Journey to the Savage Planet…

Uwaga – Produkcja nawiązuje do popularnej ostatnio stylistyki retro-gamingu, zatem trzeba przygotować się na grafikę rodem z ery PS4 i Xbox One. Więcej o grze na oficjalnej stronie (warto odwiedzić, link na końcu wywiadu).

Okazało się, że Kindred robi znacznie lepsze gry niż statki kosmiczne! Grając, czułem jakbym naprawdę tam wrócił i na nowo odkrywał wszystkie egzotyczne rośliny i zwierzęta, dziwaczne budowle i technologie pozostawione przez nieznaną pradawną rasę. Atmosfera tajemniczości i dziwaczności wróciła z całą mocą.

Urzekło mnie również niespieszne tempo gry. Poczułem zadziwiającą satysfakcję z powolnej eksploracji, odkrywania nowych technologii, zbierania materiałów. Wszystko wyważono tak, że rozgrywa jest w miarę spokojna a jednocześnie nie dłuży się. Ciągle oferuje nowe, coraz fajniejsze sposoby badania terenu (mój ulubiony to oczywiście plecak rakietowy i linka holownicza), zawsze coś tam kryje w zanadrzu.

Rozgrywka przewiduje też kilka bardzo dynamicznych momentów, które idealnie balansują leniwe tempo gry i pozwalają poczuć oddech śmierci na karku. Spotkania te to albo wyjątkowo widowiskowe walki z nad wyraz przerośniętymi „złolami”, albo pieczołowicie odwzorowane pułapki naszykowane przez dawnych mieszkańców planety.

Przypomniałem sobie również, jakie to uczucie, kiedy dociera do ciebie, że tak naprawdę jesteś pionkiem w grze megakorporacji o wątpliwej moralności. I kiedy szef wysyła ci potajemnie wiadomości wideo, na których daje delikatnie do zrozumienia, że oficjalne cele misji nie są wcale najważniejsze.

Nieważne. Skasujcie to co wyżej napisałem, w zasadzie nie powinienem o tym opowiadać. Wracając do sedna.

… i jest naprawdę super!

Odwzorowanie świata jest pierwszorzędne. Kolejne lokacje są coraz ciekawsze, bardziej obce, bardziej kolorowe. Zawierają chyba wszystko to co faktycznie spotkałem – wiszące w powietrzu wyspy, system teleportów, majaczące w chmurach katedry i wieże, podziemne groty, tunele, dziwaczne stwory i zapierające dech krajobrazy. Jest to jedna z najładniejszych gier retro w jakie miałem okazję grać. Wszystko tu żyje, tętni kolorami, dźwiękami, zachęca do odkrywania.

Fizyka gry powoduje, że na twarzy gracza co i rusz pojawia się uśmiech. Korzystanie z plecaka odrzutowego, skoki na ogromne odległości, przyciąganie się linką z „elektrohakiem” – wszystko działa naturalnie i łatwo opanować to do perfekcji. Elementy zręcznościowe są dzięki temu mniej frustrujące a w zamian dają dużo satysfakcji.

Oprawa audio dodaje uroku – odgłosy przyrody, środowiska, urządzeń, nawet głos pokładowej sztucznej inteligencji jest odwzorowane pieczołowicie i z dbałością o szczegóły. Zdarzało mi się odpalić grę tylko po to aby zamknąć oczy i posłuchać ambientowych odgłosów tego obcego świata.

Na to wszystko nałożony jest specyficzny humor twórców. Sztuczna inteligencja wspiera gracza czyniąc złośliwe uwagi, czasem wręcz jawnie kpiąc z nieporadności naszej postaci. Na statku lecą reklamy absurdalnych produktów typu burger z wegetarian, miniaturowe centrum handlowe (z mini-ludźmi) albo szmatka do czyszczenia mózgu. Szef korporacji przesyła filmy promocyjne lub prywatne wiadomości, z których wynika, że całe przedsięwzięcie jest prowadzone przez bandę nieudaczników, na czele z największym ignorantem w kosmosie – czyli samym prezesem. Cała ta atmosfera świetnie wciąga i daje poczucie zanurzenia w świecie przedstawionym.

Spędziłem w niej prawie 30 godzin i muszę wam wyznać, że nigdy jeszcze nie grałem w tak dobrze „spasowaną” produkcję. Nic tam nie jest zrobione źle, każda mechanika i każdy element wystroju, wszystko pasuje do siebie idealnie. Ani razu nie miałem poczucia, że twórcy mogliby zrobić coś inaczej, lepiej, sprytniej, łatwiej, trudniej.

Zatem, jeśli chcecie poczuć się jak owczarek niemiecki, w połatanym skafandrze, wynajęty przez trzeciorzędną korporację, eksplorujący nieznaną planetę, na której odkrywacie ślady obcej cywilizacji ale też drugie dno całego programu kosmicznego i motywy prezesa firmy – nie znajdziecie lepszej gry.

O grze opowiadał Rex – pierwszy pies-kolonista w historii eksploracji kosmosu, który naprawdę wrócił z misji prowadzonej przez prywatną korporację.

A teraz? Jedziemy z tymi szotami Mclusky!

Oficjalna strona gry – https://savageplanetgame.com/

Więcej polecanek ode mnie: filmy, seriale, gry, muzyka, książki, planszówki

[fbcomments]

Nie przegap nowych wpisów

Zapisz się na powiadomienia. Otrzymasz 1 mail w miesiącu.

klikając "Zapisz mnie" potwierdzasz zapoznanie się z polityką prywatności tego bloga. Po zapisaniu się możesz zmienić obserwowane kategorie.

Nie przegap nowych wpisów

Zapisz się na powiadomienia. Otrzymasz 1 mail w miesiącu.

klikając "Zapisz mnie" potwierdzasz zapoznanie się z polityką prywatności tego bloga. Po zapisaniu się możesz zmienić obserwowane kategorie.

Podobne wpisy

  • Wczoraj obejrzę Tennet. A może obejrzałem go jutro?

    Kolejna pozycja z kupki wstydu skreślona.

    Przyznam bez bicia, że po seansie nadal nie do końca wiem co tam się właściwie wydarzy(ło). Mimo to patrzyłem w ekran jak zahipnotyzowany. Chritopher Nolan nakręcił film przypominający trochę Incepcję zmieszaną z Memento i Powrotem do przyszłości, przyprawioną Mission: Impossible i kto wie czym jeszcze.

    Polecam jako widowisko, chociaż nie do końca jestem w stanie ocenić, czy to co dzieje się w tym filmie ma jakikolwiek sens. W wielu momentach miałem w głowie czerwone flagi i mój bullshit radar głośno pikał, ale i tak bawiłem się całkiem nieźle.

    Co było to było, nie ma co drążyć, jest na Netflixie więc jeśli macie to na kupce wstydu to jest dobra okazja odrobić i włączyć sobie ten film jak najszybciej. Choćby wczoraj.

  • Shadow IT na skalę globalną – szansa czy problem?

    Dawniej to były czasy…

    Pamiętam jednego „speca”, co za pomocą MS Access 97 zbudował całkiem zgrabny system do stanów magazynowych, który stał się de facto standardem na jego hali (pozdro dla Wieśka!).

    Pamiętam też sieć splątanych kwantowo skoroszytów Excel, której niewiele brakowało do Osobliwości, a która zapadła się w sobie po tym jak funkcja VBA wygenerowała w niej czarną dziurę.

    Tego typu rzeczy były jednak budowane mozolnie przez wiele miesięcy albo i lat, a ich autorzy okazali się dobrymi kandydatami na pracowników zakładowej „informatyki”.

    Powyższe 2 przykłady to typowe Shadow IT. Ale jak ono powstaje i dlaczego uważam, że za chwilę eksploduje na całkiem nowym poziomie?

    Skąd się bierze Shadow IT w firmach?

    Główne źródła tego fenomenu (według mnie) są następujące:

    Czytaj Więcej „Shadow IT na skalę globalną – szansa czy problem?”
  • Pięć książek, które przeczytałem w 2024 i szczególnie polecam

    Czyli kilka zdań o: Królu, Dopaminie, Korei Północnej i transhumanizmie. Miało być pięć, ale o Mężczyźnach w pułapce gniewu i samotności już wcześniej pisałem. Reszta książek jakie pochłonąłem w 2024 jest na moim profilu Goodreads.

    Król, Szczepan Twardoch

    Książkę tak naprawdę przesłuchałem w trakcie jazd i spacerów, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi to małe oszustwo. Tak jak wybaczycie autorowi, że nie można się od tego cholerstwa oderwać. O ile przebrniecie przez początek, bo książka nie jest wcale ani lekka ani przyjemna i ja za pierwszym razem się od niej odbiłem. Swój błąd zrozumiałem, kajam się i przepraszam.

    Jeśli ciekawi was jak mogło wyglądać życie polityczno-przestępcze (te kategorie zawsze się mi mylą) w międzywojennej Warszawie to warto sprawdzić tę pozycję. Audiobook jest świetnie przeczytany a jeszcze wchodzi na ekrany serial na podstawie tej książki i już ostrzę sobie na niego zęby.

    We Are Legion (We Are Bob), Dennis E. Taylor

    Książka przypominająca mi trochę Accelerando, Marsjanina albo stare dobre dzieła Lema czy Asimova i Heinleina. Jest transhumanizm, polityka, podróże międzyukładowe. Jest humor i nawiązania do popkultury – od Simpsonów, przez Douglasa Adamsa po Monty Pythona. Znajdziemy tu również klonowanie umysłu i pseudonaukowy (a może nie pseudo – trudno mi ocenić) bełkot, który bardzo lubię. Czyta się właściwie samo (w sensie szybko), podobnie jak serię o Mordbocie, którego też bardzo polecałem w 2023.

    Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej, Barbara Demick

    To już się nie czyta samo. Tu mamy drogę przez mękę – ale nie dlatego, że reportaż jest źle napisany a dlatego, że nóż się otwiera w kieszeni w częstotliwością 15 razy na rozdział. Trudno uwierzyć w opisywane tam sytuacje. Jeśli chcecie kiedyś zostać dyktatorem i poznać skuteczne metody – poradnik jak znalazł. Jeśli macie problem z czytaniem o ludzkim cierpieniu, nieludzkim traktowaniu – odpuście sobie. Poziom moich emocji przypominał mi ten z okresu czytania książki o Tonym Obedzie, którą gdzieś chyba polecałem.

    Mózg chce więcej. Dopamina. Naturalny dopalacz, Daniel Z. Lieberman

    Ta książka bywa lekko nudnawa, ale tezy jakie stawia (dodając do tego wyniki badań naukowych) są co najmniej bardzo ciekawe. W skrócie – od tego jak skutecznie twój mózg potrafi wychwytywać tytułową dopaminę kształtują się nie tylko twoje poglądy polityczne ale też kreatywność, zdolność do osiągania celów, skuteczność planowania i wiele innych nieoczywistych cech. Wiele z tych cech zdawałaby się zależeć raczej od wychowania lub wzorców otoczenia, ale okazuje się, że niekoniecznie ma to największy wpływ. To czy popierasz PiS, Konfederację czy Lewicę może być efektem jednej małej cząsteczki, która steruje znacznymi obszarami naszego życia. Warto wiedzieć jakie to obszary i zdawać sobie sprawę z tych mechanizmów.

    A co Tobie udało się przeczytać w 2024? Pochwal się w komentarzu!

    Co jeszcze czytałem w 2024?

    Poniżej lista okładek z mojego profilu na Goodreads.

  • W co się bawić pod koniec 2019?

    Czyli polecanki filmowo-serialowo-książkowe (i nie tylko)

    Od startu bloga nazbierało się już trochę wpisów, zatem małe podsumowanie na koniec roku. Jeśli choć jedna z propozycji umili Wam święta i te kilka wolnych dni – napiszcie w komentarzu.

    Ostrzeżenie – większość z tych rzeczy nie jest nowościami ale kto ma czas oglądać, grać, czytać i nadążać za tym wszystkim? Ja nie, zatem jest szansa, że Ty również nie. Mam zatem nadzieję, że nawet serial czy gra sprzed kilku(nastu) lat może dla kogoś być odkryciem :). Jeśli nie, zawsze pozostaje nieśmiertelny Kevin sam w domu.

    Jeśli moje propozycje przypadną ci do gustu i chcesz w przyszłości dostawać powiadomienia o nowych wpisach – polub ten blog na FB lub obserwuj w inny ulubiony dla siebie sposób, np. newsletter czy RSS.

    Czytaj Więcej „W co się bawić pod koniec 2019?”
  • Kilka muzycznych inspiracji na dobranoc

    Nie samą pracą człowiek żyje. Ja przykładowo dużo wolnego czasu inwestuję w poznawanie nowych dźwięków. Zdarza mi się w ten sposób trafiać na fajne teledyski (nie)znanych mi wcześniej grup i wykonawców. Poniżej moje top-ileśtam rzeczy, które ostatnio ujęły mnie dźwiękami i obrazem. Słodkich snów. Ja wracam do pracy :).

    I HATE WHEN GIRLS DIE

    Na początek klimacik Twin Peaks

    Ecca Vandal – Bleed But Never Die

    buja to mnie strasznie

    Lambrini Girls – Company Culture

    Poczuj się jak w pracy

    Morphine – Super Sex

    Po co grać na jednym saksofonie jak można grać na dwóch równocześnie i brzmieć dwa razy lepiej?! Do tego niezapomniany dwustrunowy bas Marka Sandmana i mamy zespół idealny.

    House of Protection – It’s Supposed to Hurt

    miodek w ucho

    Bob Vylan – Northern Line

    już niedługo zobaczę tego misia na koncercie w Pradze więc przypominam, że istnieje

  • Open Startup czyli jak bardzo można się otworzyć?

    Jak byście się czuli, gdyby każdy mógł sprawdzić ile zarabiacie i płacicie pracownikom? Jak kształtuje się morale w zespole? Ile błędów łatacie codziennie w Waszym kodzie albo jakich narzędzi wewnętrznych używacie?

    Prawdopodobnie czulibyście się jak właściciele, inwestorzy i pracownicy Cal.com, która to firma twierdzi, że są „The most public private company.”.

    Cytat pochodzi z ich strony https://cal.com/open, na której znajdziecie wszystko co napisałem powyżej (i znacznie, znacznie więcej). Na samym dole jest też lista podobnie działających, „zaprzyjaźnionych” firm.

    Opis koncepcji „otwartego startupu” znajdziecie zaś tutaj – https://cal.com/blog/open-startup.

    Co sądzicie? Widzicie jakieś ewidentne wady albo zalety takiego podejścia? Dla mnie to naprawdę genialna strategia na wyróżnienie się i pokazanie swojej kultury pracy. Może kosztem wystawienia się na ocenę ale „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, nieprawdaż?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *