Spiritfarer to „przyjemna gra typu management o umieraniu” (Xbox, Switch, PS, PC)

Trudno w skrócie napisać o tej produkcji, bo jest to praktycznie kilka gier w jednej. Spróbuję wyjaśnić dlaczego, ale przyda nam się pewien kontekst. O czym właściwie jest ta gra?

Oficjalny opis gry to: „Spiritfarer® to przyjemna gra typu management o umieraniu. Jako przewoźniczka umarłych budujesz łódź i przemierzasz świat, opiekując się towarzyszącymi Ci duchami i prowadząc je przez mistyczne morza w zaświaty.”.

Zatem – w grze sterujemy postacią Stelli, którą Charon wybrał na swojego następcę, tytułowego Spiritfarera. Czyli osobę, która prowadzi dusze zmarłych na drugą stronę rzeki Styx.

Do pomocy mamy kotka Dafodila – którym może sterować drugi gracz (i to jest genialna decyzja autorów!) oraz niezwykły amulet – Everlight – który w zasadzie mógłby się nazywać multitool, ale o tym za chwilę.

Dostajemy starą krypę i kilka podstawowych wskazówek a następnie ruszamy na poszukiwanie dusz. Pływamy statkiem od wyspy do wyspy i poznajemy historie kolejnych NPC, rozwiązujemy ich problemy, dostajemy poboczne zlecenia, łowimy ryby, gotujemy. Od samego początku cieszymy się pięknym klimatem i bajkową oprawą graficzną. A jeśli gramy z dzieckiem, to nic nie ucieszy go bardziej, że kotem można sterować z pomocą drugiego pada. W dodatku nie jest bezużyteczną maskotką, tylko może robić prawie wszystko co postać główna – nasza pociecha dziecko może nam realnie pomóc w trakcie gry. Zobaczcie sami.

Pierwsza kabina dla gości postawiona, można szukać dusz!

Raz na jakiś czas trafiamy na potencjalnego „klienta”, który jednak nie od razu chce z nami płynąć. Jeden żąda aby mu zbudować na statku specjalną kajutę (a to oznacza szukanie materiałów). Drugi musi najpierw coś załatwić (a to oznacza pływanie po mapie i rozmowy z NPC). Trzeci nie ruszy się bez swojej ulubionej Owcy. I tak dalej. Prędzej czy później zrobi się na statku tłoczno.

Poszczególnych pasażerów karmimy (skubani nie chcą jeść wszystkiego więc musimy poznać ich preferencje), wyposażamy im kajuty, organizujemy zajęcia, nie za często (ale też nie za rzadko) tulimy, rozwiązujemy ich problemy a przede wszystkim z nimi rozmawiamy i wozimy po mapie tak, aby mogli załatwić swoje ostatnie sprawy. Nalatamy się więc z każdym naszym klientem po mapie wzdłuż i wszerz. Nasłuchamy się opowieści, czasem ktoś nam ucieknie i trzeba go szukać, czasem trafimy na jakieś dodatkowe misje.

zaczyna się robić ciasno

Gdzie tu kilka gier w jednej? Już wyjaśniam.

Nasz statek z gumy nie jest, więc kiedy mamy na pokładzie więcej niż dwie czy trzy dusze zaczyna robić się ciasno. Każdy chciałby nie tylko kajutę ale też jakieś miejsce pracy – np. mały tartak albo pracownię tkacką. Zdobywamy więc surowce, budujemy nowe pomieszczenia, próbujemy je jakoś rozmieścić na statku (łatwo nie jest – tu przyda się doświadczenie z tetrisa albo puzzli). Każdego trzeba też karmić – pamiętając (na szczęście można w każdej chwili sprawdzić) co lubi a czego nie weźmie do ust. Dusze mają też swoje humory i spadki nastroju, na co też trzeba reagować – np. przytulając raz na jakiś czas albo wstawiając do kajuty jakieś ulepszenie.

Wielka morska żółwica – ważny element mikroekonomii ale też bardzo sympatyczna postać.

Mamy tu sporo rozmów i tekstu pisanego, więc trochę to jest visual novel bo co i rusz kogoś poznajemy, gadamy, słuchamy jego historii. Co prawda nie wybieramy wypowiadanych kwestii, sami też niewiele mówimy – głównie słuchamy monologów innych postaci. Wszystko to jednak składa się w opowieść, spójną i nieźle napisaną, ze zwrotami akcji i sporą szczyptą humoru a jednocześnie ciepła i baśniowości.

Są zręcznościowe minigierki polegające na manipulowaniu padem albo „trafianiu” w odpowiednim tempie w określony punkt – np. tkając płótno musimy „naciągać” krosno i puszczać je dokładnie na wyznaczonym punkcie. Łowiąc ryby musimy uważać na naprężenie wędki – inaczej żyłka pęknie. Produkując deski musimy poruszać ostrzem po wyznaczonej linii a wydobywając rudy metali – w ostatniej chwili puścić przycisk na kontrolerze – inaczej kilof wypadnie nam z rąk.

Bywa, że dopływamy na bardziej rozbudowane wyspy, na których są kopalnie albo wielokondygnacyjne budynki z ukrytymi skarbami. Mamy wtedy do czynienia z regularną platformówką czy metroidvanią (często musimy klika razy ten sam poziom odwiedzać aby zbadać wszystkie zakamarki).

Po pewnym czasie nasz statek przypomina fawele, na szczęście można się pobawić w tetris i poprzesuwać / dopasować a nawet wyburzyć niektóre budynki (odzyskując część surowców)

Z idle-clickerów mamy codzienne powtarzalne czynności
– podlewanie grządek, karmienie pasażerów i zwierząt, zbieranie plonów, strzyżenie owiec, ścinanie drzew i tak dalej. Znajdziemy też skrzynki, z których wypadają materiały, nasiona, czy drobne skarby, które potem możemy sprzedać.

Elementy pseudo-przygodowe polegają na pływaniu w różne miejsca i wypełnianiu zleconych zadań. Nie ma tu zagadek a raczej liniowe mini-fabułki, które łączą się ze sobą w serie spotkań, eksploracji, rozmów. Niektóre obszary mapy trzeba odblokować lub odkryć, niektóre rejony platformowe są na początku niedostępne – musimy zdobyć do nich klucz albo umiejętności – np. podwójnego skoku, albo używania czapki jako paralotni.

Kolejne wyzwania w grze to handel, zarządzanie zasobami i crafting. Jest on dość prosty i przyjemny, nie trzeba pamiętać tysiąca składników (zamiast tego jest ich kilkanaście). Możliwość sadzenia nasion oraz łowienia ryb czy kupowania mięsa a następnie „craftowania” z tego potraw (trochę jak w Zeldzie BOTW) dodaje grze dodatkowy „smaczek”. Niektóre składniki musimy kupić, inne wytworzyć w warsztatach na statku, inne (np. pioruny w butelce albo latające meduzy) złapać w trakcie etapów zręcznościowych.

Na koniec mamy jeszcze jeden wymiar – nazwałbym go „zarządzanie szczęściem”. Każda z dusz ma swoje ulubione aktywności, środowisko życiowe oraz potrawy. Atul, wielki żabostwór, lubi pracować z drewnem i zje wszystko – byle było tego dużo i często. Gwen nie tknie owoców morza, za to uwielbia mocną kawę i śmieciowe żarcie – jednak nie zje dwa razy pod rząd tego samego. Ulubionym daniem Summer jest sałatka z nasion a do szczęścia potrzebna jej mała kapliczka gdzie mogłaby medytować. I tak dalej i tym podobne. Każda dusza ma nastrój (na skali od depresji do szczęśliwości), o który musimy dbać. Podnosimy go serwując dobre jedzenie, przytulając i budując oraz wyposażając kajutę czy warsztat. Spada podczas różnych losowych wydarzeń oraz kiedy zaniedbujemy potrzeby danej postaci. Warto dbać o dobre samopoczucie pasażerów. Kiedy są szczęśliwi potrafią nazbierać owoców, kupić ziarna, narąbać drzewa, czy nawet śpiewać dla roślin, przez co szybciej wzrastają.

Medytacja? Tylko z kotem i wężycą.

Jakby tego było twórcom mało – dodali jeszcze puzzle. Istnieje bowiem możliwość zabudowy statku o kolejne kabiny, kajuty i warsztaty ale dzieje się to na ograniczonym polu (które powiększamy rozbudowując statek). Chcąc wcisnąć warsztat stolarski między kuchnię i ogródek będziemy musieli czasem nagłowić się jak poprzesuwać inne budowle tak aby wszystko pasowało. Dla utrudnienia każda zabudowa ma nieregularny kształt więc sytuacja kiedy do wstawienia szwalni brakuje nam dosłownie jednego wolnego rzędu czy kolumny jest z początku (kiedy mamy niewielki statek) nader częsta.

Uff!

To pewnie nie wszystko, bo jestem po około 20 godzinach gry i mam dopiero jedną duszę odstawioną na drugi brzeg – więc można chyba śmiało powiedzieć, że jestem grubo przed półmetkiem.

Na ogromne wyróżnienie zasługuje warstwa wizualna – ręcznie rysowane tła i postaci, dynamiczne oświetlenie, urocze animacje i efekty. Osoba postronna może mieć czasem wrażenie, że na ekranie telewizora leci jakaś japońsko-norweska bajka (miks Muminków i anime spod znaku Hayao Miyazaki).

to chyba najlepsza ręcznie rysowana gra z dynamicznym oświetleniem w jaką grałem. Pory dnia i nocy, burze, śnieg – wszystko wygląda zjawiskowo.

Gra promieniuje ciepłem, przyjaźnią i wsparciem, którego główna bohaterka jest uosobieniem. W tej grze przemycono naprawdę sporo dobrych przykładów i rad – jak radzić sobie ze stratą, zmianą, smutkiem, złością czy innymi negatywnymi emocjami. Pożegnania z duszami potrafią wycisnąć łezkę z oka największego twardziela.

Jako dodatkowy plus zaliczam tej produkcji możliwość grania w 2 osoby. Jedna steruje kotem Dafodilem a druga Stellą. Nie jest to ubogi tryb rodem z Animal Crossing. Obie postaci mogą praktycznie to samo – kot łowiący ryby czy gotujący potrawkę z ryżem jest tu widokiem normalnym. Moja córka (lat 7) uwielbia pomagać mi w pracach na statku i zwiedzaniu wysepek. Mimo słabej znajomości angielskiego ogarnęła już system ulubionych posiłków oraz craftingu i zaczęła grać na swoim profilu, gdzie to ja jestem jej pomocnikiem w kociej postaci.

Jest w tej grze naprawdę masę dobrych decyzji projektowych. Nawet w obszarze samego sterowania i przyjemności z gry – nie ma do czego się przyczepić.

Każda z dusz ma kręćka na jakimś punkcie. Niektóre strasznie przynudzają, co widać po minie Stelli :).

Na siłę można oczywiście znaleźć słabsze punkty. Na przykład część aktywności, które już po paru godzinach denerwują (podlewanie roślin – patrzę na ciebie). Mimo tego wracam do gry od kilkunastu wieczorów i gram bardzo zawzięcie – żeby poznać dalszą historię bohaterów, żeby zebrać kasę na większy statek, żeby odkryć mapę i poukrywane na niej miejsca i ciekawostki. Syndrom „jeszcze jednej wyspy” i „jeszcze jednej podróży” jest tu niezwykle silny.

Gier, które tak bardzo mi siadły, że jestem zdeterminowany aby je ukończyć (albo aby ciągle do nich wracać), nie ma zbyt wiele. Ta na pewno jest kandydatką do top 20 gier mojego życia.

Więcej polecanek ode mnie: filmy, seriale, gry, muzyka, książki, planszówki

[…]

Nie przegap nowych wpisów

Zapisz się na powiadomienia. Otrzymasz 1 mail w miesiącu.

klikając "Zapisz mnie" potwierdzasz zapoznanie się z polityką prywatności tego bloga. Po zapisaniu się możesz zmienić obserwowane kategorie.

Nie przegap nowych wpisów

Zapisz się na powiadomienia. Otrzymasz 1 mail w miesiącu.

klikając "Zapisz mnie" potwierdzasz zapoznanie się z polityką prywatności tego bloga. Po zapisaniu się możesz zmienić obserwowane kategorie.

Podobne wpisy

  • Wczoraj obejrzę Tennet. A może obejrzałem go jutro?

    Kolejna pozycja z kupki wstydu skreślona.

    Przyznam bez bicia, że po seansie nadal nie do końca wiem co tam się właściwie wydarzy(ło). Mimo to patrzyłem w ekran jak zahipnotyzowany. Chritopher Nolan nakręcił film przypominający trochę Incepcję zmieszaną z Memento i Powrotem do przyszłości, przyprawioną Mission: Impossible i kto wie czym jeszcze.

    Polecam jako widowisko, chociaż nie do końca jestem w stanie ocenić, czy to co dzieje się w tym filmie ma jakikolwiek sens. W wielu momentach miałem w głowie czerwone flagi i mój bullshit radar głośno pikał, ale i tak bawiłem się całkiem nieźle.

    Co było to było, nie ma co drążyć, jest na Netflixie więc jeśli macie to na kupce wstydu to jest dobra okazja odrobić i włączyć sobie ten film jak najszybciej. Choćby wczoraj.

  • Pięć książek, które przeczytałem w 2024 i szczególnie polecam

    Czyli kilka zdań o: Królu, Dopaminie, Korei Północnej i transhumanizmie. Miało być pięć, ale o Mężczyźnach w pułapce gniewu i samotności już wcześniej pisałem. Reszta książek jakie pochłonąłem w 2024 jest na moim profilu Goodreads.

    Król, Szczepan Twardoch

    Książkę tak naprawdę przesłuchałem w trakcie jazd i spacerów, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi to małe oszustwo. Tak jak wybaczycie autorowi, że nie można się od tego cholerstwa oderwać. O ile przebrniecie przez początek, bo książka nie jest wcale ani lekka ani przyjemna i ja za pierwszym razem się od niej odbiłem. Swój błąd zrozumiałem, kajam się i przepraszam.

    Jeśli ciekawi was jak mogło wyglądać życie polityczno-przestępcze (te kategorie zawsze się mi mylą) w międzywojennej Warszawie to warto sprawdzić tę pozycję. Audiobook jest świetnie przeczytany a jeszcze wchodzi na ekrany serial na podstawie tej książki i już ostrzę sobie na niego zęby.

    We Are Legion (We Are Bob), Dennis E. Taylor

    Książka przypominająca mi trochę Accelerando, Marsjanina albo stare dobre dzieła Lema czy Asimova i Heinleina. Jest transhumanizm, polityka, podróże międzyukładowe. Jest humor i nawiązania do popkultury – od Simpsonów, przez Douglasa Adamsa po Monty Pythona. Znajdziemy tu również klonowanie umysłu i pseudonaukowy (a może nie pseudo – trudno mi ocenić) bełkot, który bardzo lubię. Czyta się właściwie samo (w sensie szybko), podobnie jak serię o Mordbocie, którego też bardzo polecałem w 2023.

    Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej, Barbara Demick

    To już się nie czyta samo. Tu mamy drogę przez mękę – ale nie dlatego, że reportaż jest źle napisany a dlatego, że nóż się otwiera w kieszeni w częstotliwością 15 razy na rozdział. Trudno uwierzyć w opisywane tam sytuacje. Jeśli chcecie kiedyś zostać dyktatorem i poznać skuteczne metody – poradnik jak znalazł. Jeśli macie problem z czytaniem o ludzkim cierpieniu, nieludzkim traktowaniu – odpuście sobie. Poziom moich emocji przypominał mi ten z okresu czytania książki o Tonym Obedzie, którą gdzieś chyba polecałem.

    Mózg chce więcej. Dopamina. Naturalny dopalacz, Daniel Z. Lieberman

    Ta książka bywa lekko nudnawa, ale tezy jakie stawia (dodając do tego wyniki badań naukowych) są co najmniej bardzo ciekawe. W skrócie – od tego jak skutecznie twój mózg potrafi wychwytywać tytułową dopaminę kształtują się nie tylko twoje poglądy polityczne ale też kreatywność, zdolność do osiągania celów, skuteczność planowania i wiele innych nieoczywistych cech. Wiele z tych cech zdawałaby się zależeć raczej od wychowania lub wzorców otoczenia, ale okazuje się, że niekoniecznie ma to największy wpływ. To czy popierasz PiS, Konfederację czy Lewicę może być efektem jednej małej cząsteczki, która steruje znacznymi obszarami naszego życia. Warto wiedzieć jakie to obszary i zdawać sobie sprawę z tych mechanizmów.

    A co Tobie udało się przeczytać w 2024? Pochwal się w komentarzu!

    Co jeszcze czytałem w 2024?

    Poniżej lista okładek z mojego profilu na Goodreads.

  • W co się bawić pod koniec 2019?

    Czyli polecanki filmowo-serialowo-książkowe (i nie tylko)

    Od startu bloga nazbierało się już trochę wpisów, zatem małe podsumowanie na koniec roku. Jeśli choć jedna z propozycji umili Wam święta i te kilka wolnych dni – napiszcie w komentarzu.

    Ostrzeżenie – większość z tych rzeczy nie jest nowościami ale kto ma czas oglądać, grać, czytać i nadążać za tym wszystkim? Ja nie, zatem jest szansa, że Ty również nie. Mam zatem nadzieję, że nawet serial czy gra sprzed kilku(nastu) lat może dla kogoś być odkryciem :). Jeśli nie, zawsze pozostaje nieśmiertelny Kevin sam w domu.

    Jeśli moje propozycje przypadną ci do gustu i chcesz w przyszłości dostawać powiadomienia o nowych wpisach – polub ten blog na FB lub obserwuj w inny ulubiony dla siebie sposób, np. newsletter czy RSS.

    Czytaj Więcej „W co się bawić pod koniec 2019?”
  • Kilka muzycznych inspiracji na dobranoc

    Nie samą pracą człowiek żyje. Ja przykładowo dużo wolnego czasu inwestuję w poznawanie nowych dźwięków. Zdarza mi się w ten sposób trafiać na fajne teledyski (nie)znanych mi wcześniej grup i wykonawców. Poniżej moje top-ileśtam rzeczy, które ostatnio ujęły mnie dźwiękami i obrazem. Słodkich snów. Ja wracam do pracy :).

    I HATE WHEN GIRLS DIE

    Na początek klimacik Twin Peaks

    Ecca Vandal – Bleed But Never Die

    buja to mnie strasznie

    Lambrini Girls – Company Culture

    Poczuj się jak w pracy

    Morphine – Super Sex

    Po co grać na jednym saksofonie jak można grać na dwóch równocześnie i brzmieć dwa razy lepiej?! Do tego niezapomniany dwustrunowy bas Marka Sandmana i mamy zespół idealny.

    House of Protection – It’s Supposed to Hurt

    miodek w ucho

    Bob Vylan – Northern Line

    już niedługo zobaczę tego misia na koncercie w Pradze więc przypominam, że istnieje

  • Ostatni eksport video hrabiego Barry Kenta, ujęcie drugie!

    Ostatnie 2 lekcje kursu Retool już w trakcie eksportu do dalszej obróbki u mojego tajnego współpracownika (ciekawe czy zgadniecie kto nim jest?). Kurs nagrałem w rekordowym czasie a mniej więcej za miesiąc będzie do kupienia w każdej Żabce, Dino i kioskach Ruchu tuż obok Ciebie. O ile masz tam w telefonie zasięg i Internet bo tak naprawdę kupisz go tylko na strefakursów.pl.

    Pewnie wkrótce nieco więcej o Retool, ale to już bliżej premiery materiału. Trzymajcie kciuki!

    PS. mój domowy pecet – po miesiącach ciężkiej pracy w pocie CPU, po nocach z Autoeditorem, CapCutem i OBS Studio – zasłużył na upgrade, nie sądzicie?

    PS.2. Tak się cieszy człowiek o krok od zakończenia wielomiesięcznej walki z mikrofonem, myszką, klawiaturą i listą nagrań, które zdawały się nie mieć końca. Okazuje się, że KONIEC JEST BLISKI :).

    PS.3. A tak wygląda status prac na dziś. Jutro (dziś) ostatnie cięcia, kompletowanie materiałów dla kursantów, wysyłka do zleceniodawcy i… zasłużony odpoczynek!

  • Zrób sobie grę

    Gry są ze mną przez całe życie. Wiem jaka to świetna zabawa, dlatego staram się nimi zarażać innych. W podstawówce zdarzało mi się robić własne proste gry planszowe, tworzyć z kolegami swoje systemy RPG albo pisać ekonomiczne bieda-strategie na moje Atari STE (jedna z nich była o prowadzeniu… salonu komputerowego, w którym zresztą trochę pracowałem :)). Wymyślanie światów, zasad i gier to kupa zabawy.

    Kiedy moja pierwsza córa podrosła i szukałem sposobów spędzania z nią czasu pomyślałem, żeby coś dla niej stworzyć. To było bardzo proste, zajęło mi pół godziny ale radość dziecka – nieoceniona. Od tego czasu moje córki nie raz prosiły mnie „tato zrób mi jakąś grę”.

    Kilka z tych planszówek nigdy nie zostało sfotografowanych, ale przeglądając stare fotki znalazłem kilka fajnych projektów.

    To nic, że rysowanie to zwykle pół godziny a przejście góra 10 minut – uważam, że to dobry pomysł na jesienno-zimową nudę. Dziecko najpierw dopytuje co to będzie za gra a potem z wypiekami na twarzy próbuje ją przejść. Przy odrobinie kreatywności mogą one nawet pełnić rolę edukacyjną (nauka dodawania) albo wprowadzać w świat gier typu RPG czy przygodówek. Jak zobaczycie na fotkach w niektórych labiryntach są sklepy, skarby i klucze a dotarcie do wyjścia wymaga kilkukrotnego przemierzenia wszystkich zakamarków albo rozwiązania wielu prostych działań

    Może ktoś z Was robi dla dzieci gry planszowe, jakieś ręcznie robione zabawki? Podzielcie się w komentarzach.

    Więcej polecanek ode mnie: filmy, seriale, gry, muzyka, książki, planszówki

    […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *