Wakacje 2019 – część 3 – Budapeszt / Sziget Festival
Wakacje – tydzień trzeci
Pierwsza i druga część za nami, pora na ostatnią. Jeszcze miesiąc wcześniej miałem co to trzeciego tygodnia moich wakacji zupełnie inne perspektywy. Życie lubi jednak robić niespodzianki i nagle okazało się, że ostatecznie jadę na koncert Foo Fighters, który zamyka Sziget Festival 2019. Do Budapesztu. W dodatku tej samej nocy, której wracam z Portugalii.
Wyjazd ten wyskoczył jak diabeł z pudełka. Zaczęło się od niewinnej rozmowy o gustach muzycznych. Już chwilę potem, po szybkim sprawdzeniu terminarza koncertowego, przerodziło w poważną wyprawę.
Z Portugalii wróciłem około 1 w nocy. Zamiast grzecznie pójść spać rozpocząłem od razu kolejną podróż. W końcu 19 godzin później miałem być pod sceną na występie jednego z moich ulubionych zespołów. Sceną, od której dzieliło mnie jakieś 800 kilometrów.
Oczywiście, że zapomniałem połowy potrzebnych mi rzeczy. Oczywiście, że w drodze oczy mi się zamykały ze zmęczenia. Oczywiście że cała wyprawa była na totalnym spontanie i ciągle zaskakiwały nas jakieś dziwaczne okoliczności (np. system miejskich parkometrów zaprojektowany przez psychopatę).
Koniec końców liczy się tylko jedno – tego wieczoru przeżyłem najlepszy koncert mojego życia a cały wyjazd spędziłem w najlepszym możliwym towarzystwie*. Czego więcej chcieć od losu?
* – najlepsze możliwe towarzystwo poznacie na końcu tego wpisu, stay tuned 🙂
Foo Fighters nie przyjechali odbębnić jakiejś chałtury. Nie brali jeńców i od samego początku zaatakowali soczystym ciężkim rock and roll’em. Co więcej, z każdą piosenką nabierali rozpędu i animuszu. Zajęli scenę na grubo ponad 2 godziny, zagrali wszystkie możliwe hity, na które czekałem, występ przetykali solówkami, wypełnili go niespodziankami i zabawą z publicznością, z którą nota bene mieli świetny kontakt. Dowodem na to niech będzie choćby film z finału, który pojawił się na oficjalnym profilu festiwalowym.
Sziget Festival okazał się świetnie przygotowana imprezą, którą z miejsca dopisałem do bacznie obserwowanych. Nie wiem jak było w poprzedzających dniach (ten był siódmym, ostatnim) ale ogromne tłumy przybyłych ludzi zostały szybko wchłonięte na teren festiwalowy a następnie gładko z niego wydalone. Na miejscu było wystarczająco dużo toalet, stanowisk z piciem i jedzeniem oraz miejsca pod sceną, że pomimo masy ludzi obyło się bez długich kolejek i przesadnego ścisku.
Zestaw wykonawców też robił wrażenie – w trakcie kolejnych dni można było usłyszeć i zobaczyć choćby Florence i jej Maszynę, Edwarda Sheerana czy Franka Ferdynanda. O wielu innych nie wspomnę, bo zrobiłby się osobny post. Zamiast tego wkleję plakacik.
Drugi dzień spędziliśmy na zwiedzaniu stolicy Węgier – pogoda dopisała i trzeba przyznać, że Budapeszt pokazał się z bardzo pozytywnej strony.
Miasto ma swój specyficzny (z delikatną nutką postkomunizmu) urok, który potęguje się jeszcze wieczorem.
Myślę, że absolutne minimum żeby zobaczyć tutejsze atrakcje to jakieś 2 noclegi, czyli klasyczny city-break.
Po powrocie jeszcze 2 dni chodziłem “do tyłu” i cały ten wypad wydawał się jakimś nierzeczywistym wspomnieniem, właściwie to nie do końca wierzyłem że wszystko tak świetnie zaskoczyło i wypaliło. Teraz, kiedy to wszystko do mnie dotarło, chodzę z wielkim bananem na twarzy (oraz knuję co by tu znowu spsocić). A chyba o to głównie w życiu chodzi, prawda?
Aha, jeszcze jedno. Poznajcie Maję, której przyznano jednogłośnie tytuł “najlepsze możliwe towarzystwo, Budapeszt 2019″. Nie chcę zapeszać, ale mam nadzieję, że pojawi się jeszcze nie raz w kontekście podobnych wyjazdów :).
[fbcomments]