Zanim opowiem Wam o tegorocznych wakacjach (po kilku latach przerwy!) muszę przedstawić sponsora tego wpisu. Jest nim moja starsza córka, która zdradziła, że lubi czytać te moje wypociny. Nie mogłem zareagować inaczej niż tylko pisząc krótki (???) raport o tym jak spędziłem urlop w tych dziwnych czasach.

Dlaczego dziwnych? Z kilku powodów. Raz że pandemia, ale to wie każdy planujący jakieś wyjazdy za granicę. Podarowaliśmy więc sobie dodatkowy stres i zdecydowaliśmy o wyjeździe w głąb Polski.

Dwa, że moje wyjazdy muszę dostosować do leczenia – czyli wstrzelić się między pobyty w szpitalu. Dla niewtajemniczonych – co trzy tygodnie muszę być 2 dni pod kroplówką, po której kilka dni dochodzę do siebie. Mam nadzieję, że do końca września skończę tę walkę, trzymajcie kciuki.

Trzy, że w kwietniu przechorowałem covid. Niby wakacje planowałem na drugą połowę lipca, więc spoko, prawda? G@#&o prawda. Covid to ciekawa i dająca gratisowe efekty choroba. Na przykład gorączki, duszności i osłabienie. Przez bite 2 miesiące po wyleczeniu (maj-czerwiec). Albo pozytywny wynik testu pod koniec czerwca i przymusowa izolacja domowa (mimo wcześniejszego ozdrowienia). W efekcie przesunięte terminy i bardzo wąskie okno czasowe na wywczas – tak aby wbić się między koniec izolacji a termin kolejnej wizyty w szpitalu.

Nie powiem, stresik był, niemniej jakoś wylądowałem na cztery łapy. Udało się nam spędzić po kilka dni w okolicach Szczecina i Szklarskiej Poręby – a wszystko w czteroosobowym składzie 2+2 (Maja, Emila, Zosia i ja).

Po tym przydługim wyjaśnieniu czas na mięsko. Mam nadzieję, że może kogoś zainspiruje i podsunie ciekawe miejsca i pomysły na wypoczynek inny niż 2 tygodnie smażenia się na plaży albo łażenia po górach. Zapraszam do czytania.

Wyjazd 1 – Morzyczyn i jezioro Miedwie, Szczecin, Pobierowo, Stargard

Nie wiecie gdzie to? Miedwie to piąte co do wielkości jezioro w Polsce a w dodatku świetnie (dla nas) ulokowane. Dojazd do celu z okolic Lubina – tylko 2,5h. Jezioro przy samym hotelu. Deptak, plaża (strzeżona!), knajpki, dmuchańce czy wynajem rowerów wodnych i łódek – wszystko czego można spodziewać się nad wodą, ale nie w takim nadmiarze jak w Pobierowie czy innym Trzęsaczu. W razie nudy w odwodzie mamy Szczecin i wybrzeże (np. Pobierowo i okolice) w zasięgu max 30-80 minut jazdy.

Dzień 1 – dojazd

Przybywamy na miejsce i na początek mały zgrzyt. Nasz nocleg to Weranda Apartaments w Morzyczynie i o ile z zewnątrz i wewnątrz wygląda super….

….to nasz apartament nie ma osobnej sypialni. Ciężko powiedzieć, czy to błąd w opisie na Booking.com, czy moja nieuwaga przy zamawianiu, ale nie ma opcji zamiany na inny więc nic nie poradzimy. Dobrze chociaż, że sam pokój jest fajnie wyposażony i czysty. Trudno, będziemy spali w jednym pomieszczeniu na łóżku i kanapie. Dodatkowo WiFi nie działa (ma być jutro) a zasięgu brak, więc szybko idziemy na spacer zredukować napięcie, złapać trochę powietrza i rozprostować kości po podróży.

Deptak i plaża okazują się całkiem fajnie utrzymane. Kilkanaście budek z jedzeniem, kilka kawiarni i restauracji, jakieś gry zręcznościowe, parę foodtrucków – jest lepiej niż się spodziewałem. Do tego duża, strzeżona plaża i skate park (który szczególnie ucieszył Zośkę). Mają nawet pełnoprawne dość długie molo z ławeczkami!

Przy okazji obiadu poznajemy też przyhotelową restaurację. Jest naprawdę fajna (chyba najbardziej okazała w miejscowości – stoliki są ustawione w pięknie utrzymanym ogrodzie) ale też pieruńsko droga. Jedzenie ładnie podane ale brakowało „tego czegoś”, aby ocenić je na coś więcej niż „poprawne”. Humory poprawia nam deser podany na koszt hotelu jako forma poprawy nieco nadpsutego wizerunku.

Dzień 2 – Folwark Podkowa, Wały Chrobrego, Rynek

Rano sprawdzamy hotelowe śniadanie. Jest na naprawdę wysokim poziomie – zdarzyło mi się jeść gorsze w droższych miejscach. Emilce sczególnie przypadła do gustu wyciskarka do soków i sporo świeżych marchewek oraz pomarańczy. Nam – ekspresowo szykująca cappuchino i espresso kawiarka (najszybsza jaką w życiu widziałem).

Jedziemy odwiedzić „Folwark Podkowa„. Mini-zoo plus jazdy konne – brzmi super (Zosia od kilku tygodni chodzi „na konie” więc jest napalona). Jest 10 rano a na jazdy udaje się umówić dopiero od 17 więc jedziemy pospacerować po Szczecińskich Wałach Chrobrego, wypić kawę, zjeść jakiś obiadek i obejść Rynek Sienny. Niekoniecznie w tej kolejności. Ogólne wrażenie – Szczecin jest całkiem spoko a gruzińska kuchnia jak zawsze pyszna. Kilka razy mijamy widok na karuzele i dźwigozaury i zapada decyzja, że trzeba tam pojechać.

Widok z Wałów Chrobrego na Łasztownię i Dźwigozaury

Mamy trochę czasu do 17 więc zahaczamy o park linowy Tarzania. Bardzo fajne trasy – dziewczyny wymęczone i zadowolone, my mogliśmy odpocząć na ławeczce w otoczeniu lasu i wyjątkowo towarzyskich komarów.

Dwie małpki (bez akcyzy)

Punktualnie o 17 stawiamy się w folwarku i Zosia w końcu może dosiąść konika – a konkretnie Broszkę. Instruktorka ma świetne podejście – cierpliwie wszystko tłumaczy, sprawdza i na bieżąco uzupełnia wiedzę uczennicy, daje jej dużo swobody ale ciągle kontroluje sytuację.

Reszta wycieczki ogląda w tym czasie mini-zoo, co zajmuje raptem pół godziny. Nie ma tu wielu zwierząt ale parę sympatycznych fotek można jednak zrobić. Do niektórych zagródek da się wejść i wytarmosić jakąś bogu ducha winną kozę albo owcę.

Wracamy do Morzyczyna na wieczorny spacer. Wieczorne widoki są naprawdę przyjemne. Naście tysięcy wyspacerowanych kroków powodują, że wszyscy zapadają w sen w trybie instant.

Dzień 3 – Stargard, Szczecin i Dino-dźwigi

Ruszamy na kawę do Stargardu. Rynek okala kilka parków i skwerów, które ciągną się wzdłuż zabytkowych fortyfikacji: murów, bram i wież obronnych. Miejsce dobre na spacer, szczególnie że znajdziemy tu zieleń, cień, place zabaw i kilkanaście kawiarenek i restauracji. Biały Tulipan okazał się całkiem przyjemny, mają tam pyszności słodkości w nieprzyzwoitych cenach (ale to akurat w prawie każdej knajpie i kawiarni się powtarzało).

Po kawie i szybkiej wizycie w pobliskim empiku wracamy na chwilę do hotelu. Wieczorem – wycieczka do Szczecina w celu zobaczenia świecących Dźwigozaurów. Nie zaświeciły (może za krótko czekaliśmy) ale i tak było super bo obok nich stało całkiem spore wesołe miasteczko. Karuzela o wysokości 80m skusiła Emilkę (ta dziewczyna nie zna strachu!). Skoki na „gumach” – Zosię (ta dziewczyna potrafi skakać jak kangur!). Nas skusiło piwko i gapienie się na bawiących się ludzi – każdy ma jakieś ulubione formy rozrywki :).

Zosia skacze, Emilka się kręci

Dzień 4 – Pobierowo

Skoro świt ruszamy do Pobierowa. No może nie tak skoro świt bo kto by tam wstawał przed 9-tą na wakacjach. Jakieś chyba autoagresywne świry. Śniadanie hotelowe jak zwykle na poziomie więc robi się 10-ta i w końcu pakujemy się do auta.

Pobierowo jak to Pobierowo – tłumy, stragany, warkoczyki, kręcone frytki, milion parawanów i plażowiczów. Woda o dziwo całkiem spoko więc pierwszy i ostatni raz na tym urlopie mogę popływać.

Parawaniarstwo przy zejściu z plaży na całego, jednak 100-200m dalej miejsca już trochę jest

Szybki obiad (całkiem spoko pizza w lokalu wyglądającym na serwujący całkiem nie-spoko jedzenie) i wracamy na piach, jeszcze się trochę podsmażyć. W chwili pisania tego tekstu jest ponad tydzień później a mi nadal schodzi skóra. Suma sumarum bardzo fajny dzień (jak wszystkie dotychczas!).

Dzień 5 – Powrót

Śniadanko, pakowanko, wsiadanko i jechanko. W domu pranko i odpoczywanko przed drugim wyjazdem. A ten od razu po spanku i śniadanku. Zawrotne tempo, nieprawdaż?

Aha, zapomniałbym, że był jeszcze wypad na rowerek wodny i oczywiście kawka. Głupi ja. Na fotce cała ekipa – od lewej Emilia, ja, Maja, Zosia.

Jedni pedałują, inni zbierają fejm

Wyjazd 2 – Szklarska Poręba (i trochę Karpacz)

Te miejscowości znają wszyscy. Wszyscy Polacy. No może bardziej ci mieszkający na Dolnym Śląsku, ale reszta może sobie wyguglować, co nie? W skrócie – dwa najpopularniejsze miasteczka, które są bazą wypadową dla turystów lubiących Karkonosze, knajpy, wieczory kawalerskie, miliony straganów z chińskimi pamiątkami, kapciami czy oscypkami z Pod(obno)hala.

Dzień 1 – przyjazd, baseny i saneczki

Dzielimy drużynę na pół. Jedni (M+Z) obijają się w Hotelu Gołębiewski w Karpaczu (aquapark!), drudzy (K+E) jadą odebrać klucze do apartamentu Sun&Snow w Szklarskiej Porębie.

Po sprawnym zameldowaniu się wracamy do Karpacza. Odbieramy głodnych i wykąpanych a następnie jedziemy do Dworu Liczyrzepy. Z tego przybytku nie da się wyjść głodnym, poza tym jedzenie jest zawsze smaczne. Mam też wrażenie, że ceny nie poszły w górę jak u innych ale może to dlatego, że nigdy nie było tu jakoś przesadnie tanio.

Najedzony jak bąk daję się namówić na przejazd saneczkami na torze grawitacyjnym w centrum. Samo dojście tam to jakieś 20 minut spaceru – a ledwo się toczę po zjedzeniu żurku i placka po węgiersku. Sam zjazd niestety popsuła nam jakaś babcia z wnuczkiem, którzy postanowili popsuć zabawę tak na oko 20-tu innym (taka kolejka się za nimi zrobiła) jadąc jakieś 10km/h. Nawet moja starsza córa (jadąca im na ogonie) ich okrzyczała, co chyba widziałem pierwszy raz w życiu (brawo Emilka!).

Wracamy do Szklarskiej. Nasz nocleg okazuje się fantastycznym mini-mieszkaniem, z pięknym widokiem na góry, osobną sypialnią (z dodatkowym TV!) i ogólnie wszyscy są zachwyceni. Stosunek ceny do jakości oceniam na 10/10 (nie pierwszy raz zresztą, jeśli chodzi o Sun&Snow).

Dzień 2 – Liberec IQ Landia

Dziś wycieczka do Liberca. IQ Landia to takie czeskie Centrum Kultury Kopernik, tyle że (wg mojej starszej córki) lepsze. Do tego największe w Czechach i blisko granicy – a mało ludzi o nim wie. Nie ma tłumów (mimo że jest niedziela), cena całkiem spoko (2+2 = 870KC) a atrakcji moc. Aby wszędzie zajrzeć, wszystkim pokręcić i wcisnąć każdy przycisk warto zarezerwować jakieś 3-4 godziny (średnio).

Całość podzielono na kilka pięter a na każdym mamy 2 lub 3 duże tematyczne sale. W każdej z nich jest kilkanaście lub kilkadziesiąt rekwizytów, z których niemal wszystkie są interaktywne. Oznacza to, że mają korbkę, przycisk, pedał lub inny sposób wprawienia w ruch lub wywołania jakiegoś innego efektu. Każdy jest opisany w 3 językach, w tym po polsku.

IQ Landia to rewelacyjne miejsce objaśniające tajniki elektryczności, sił natury, budowy ludzkiego ciała, kosmosu a nawet edukujące w obszarze seksu (cała osobna sala). Jest też sekcja o śmieciach – możesz nawet wczuć się w rolę papierka po lodzie Ekipy albo puszki po Arizonce.

Mi szczególnie przypadł do gustu dział zapomnianych urządzeń – gdzie zobaczyłem dawno nie widziane cacka pokroju Atari 800XL, stacji dysków, kamer na kasety VHS, wag szalkowych, elektrycznych kas sklepowych i maszyn do pisania oraz setki innych skarbów. Jest nawet automat arcade z Pandora Box 4 – do którego nie tak łatwo się dopchać.

Jako nerd w latach 90-tych może nie miałeś dziewczyny ale mogłeś mieć Amigę! (Ja nie miałem ani dziewczyny ani Amigi :))

Gdyby było wam mało to tuż obok mieści się Centrum Babylon – gdzie czeka kolejne kilka godzin atrakcji. Polecam rozłożyć to na 2 dni, chyba że macie spore zapasy energii i czasu.

Na miejscu jest jakiś fast-food ale my jedziemy do sprawdzonej Maskovki. Znajomy twierdzi, że za nowych właścicieli zeszli na psy ale nic takiego nie stwierdziłem. Jedzenie było pyszne a wystrój nadal ciekawy – jest tu przykładowo makieta łodzi podwodnej i statku – a dzieciaki mogą trochę w nich pomyszkować. Może obsługa mogłaby być nieco bardziej ogarnięta (3 razy próbowano nam podać coś czego nie zamawialiśmy).

Dzień 3 – Praga

Wreszcie gwóźdź programu – wypad na spacer do Pragi. Jako że jesteśmy kluski i nie chciało się nam robić jakiegoś ścisłego planu to poszliśmy na żywioł. Parkujemy w Palladium i obieramy azymut na Rynek a potem Most Karola. Po drodze obowiązkowa kawka i lemoniada dla dzieci. Gdyby tylko nie te śmierdziuchy palące fajki w ogórkach kawiarnianych byłoby idealnie.

Rynek Pragi chyba na każdym robi wrażenie, i to za każdym razem.

Na moście obowiązkowy selficzek z ukochaną :).

Za mostem idziemy kawałek dalej – zobaczyć Hradczany. No może nie do końca całe, bo kto normalny w taki upał będzie się wspinał na tyle schodów. Na pewno nie my. Popatrzymy sobie z dołu. Robimy małe kółeczko i zawracamy na Most Karola omijając królewską dzielnicę wzrokiem, jakby jej tam wcale nie było. Wolimy oglądać witryny coraz to ciekawszych sklepików. Ten z czekoladowymi cukierkami i kandyzowanymi owocami był fascynujący.

Niespieszny spacer, obowiązkowe Trdlo na deser, kawunia w Starbucks no i cztery godziny mijają jak z bicza strzelił.

Upał daje się we znaki, dodatkowo widzimy (na własne oczy i na mapie pogodowej w telefonie) dość groźnie wyglądającą chmurę burzową – zatem wracamy do auta. Uciekamy w samą porę. Po drodze kilka razy łapie nas deszcz ale zasadniczo udaje się nam ujść z życiem.

Jako uzupełnienie czeskiego dnia wpadamy na smażony ser do położonego na uboczu Gościńca u Mai. Bardzo polecamy bo miejsce jest z dala od tłumów, z pięknym widokiem a w dodatku podają pyszne rzeczy.

Dzień 4 – saneczki i powrót

Ostatni poranek w Szklarskiej! Z wielkim żalem żegnamy nasz apartamencik i meldujemy się jako (chyba) pierwsi na saneczkowym torze w centrum. Tym razem żadnych zawalidróg na trasie. Szybka fotka pamiątkowa i powolna mrożona kawa a potem w drogę do domu.

Podsumowanie

Bardzo żałuję, że w tym roku urlop wyszedł mi tak krótki. Realnie byliśmy na nim 5 pełnych (od rana do wieczora) dni. Staraliśmy się je wypełnić czym tylko się dało, żeby to jakoś wynagrodzić sobie i dzieciom. Myślę, że się udało. Za rok mam nadzieję być w znacznie lepszej formie i wtedy się odkujemy.

Więcej polecanek ode mnie: filmy, seriale, gry, muzyka, książki, planszówki

[…]

Podobało się?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Subskrybuj powiadomienia o nowych wpisach.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *